
W drodze przez Śródziemie
Bezkresne otwarte przestrzenie, nietknięte przez ludzkość. Soczyście zielona trawa i porosty, grafitowe skały i szafirowe jeziora. Czapy śnieżne i błękitne lodowce majaczące na horyzoncie, dodające głębi całej scenie. I szara wstęga krętej szutrowej drogi, wijącej się poprzez ten krajobraz. Takimi właśnie scenami uraczyła nas środkowa Norwegia, czym zaskarbiła sobie szczególne miejsce w naszych sercach.



Tego lata kontynuujemy podbój północy. Po czerwcowym campie Midsommar przyszedł czas na pełnoprawną wyprawę przez środkową Norwegię. W programie niemal 1000-kilometrowej podróży upchnęliśmy wszystko najlepsze, co Norwegia ma do zaoferowania: wodospady, rozległe płaskowyże, lodowce i absolutnie niesamowitą naturę. Powiedzieć, że bawiliśmy się dobrze, to nic nie powiedzieć - taka przygoda zachwyca i zbliża, a wspomnienia z niej będą żyły w nas latami.
A wszystko rozpoczęło się w Bergen - norweskiej stolicy deszczu i ryb. Zaczęliśmy od szybkiego zwiedzania, zjedliśmy na drugie śniadanie słynne hot-dogi z renifera i ruszyliśmy w głąb lądu.


Z terminem campu wstrzeliliśmy się perfekcyjnie w okienko pogodowe - wkrótce chmury rozeszły się, a w kolejnych dniach doskwierał nam raczej upał, niż chłód czy deszcz.
Pierwsze dni podążaliśmy na wschód, w głąb interioru. Piękne, szafirowe fiordy zostawiliśmy wkrótce za sobą, w poszukiwaniu epickich widoków i dzikiej natury. Bezkresne puste przestrzenie, płaskowyże pełne jezior i skał, lodowce i poczucie kompletnej izolacji były tym, czego pragnęliśmy doświadczać najbardziej.



Pierwszym highlightem na trasie był przejazd słynną Rallarvegen - szlakiem rowerowym poprowadzonym ponad 100 lat temu trasą serwisową kolejowej linii bergeńskiej. To prawie 70 km pięknej szutrowej drogi przez odizolowane tereny pomiędzy dwoma parkami narodowymi. Tam, na wysokości 1300 m n.p.m. śnieg utrzymuje się przez cały rok i nawet w lipcu na drodze zalegały śnieżne zaspy.




Kolejne dni to wyłącznie creme de la creme środkowej Norwegii. Dni rozpoczynaliśmy zwykle od długiego podjazdu by wydostać się z doliny na kolejny płaskowyż. Ruszaliśmy wcześnie, póki upał nie dawał się we znaki. Gdy w ciągu dnia temperatura w dolinie przekraczała 30 stopni, w górach warunki były idealne. Postoje spędzaliśmy na moczeniu stóp w jeziorze lub jedzeniu lodów w schroniskach. Czysta sielanka!




Podjazd na Slettefjell sprawdził nas dużym nachyleniem i zachwycił widokami ze szczytu.
Park narodowy Jotunheimen, kraina gigantów, onieśmielił ogromem otwartej przestrzeni.
Rondane zachwycił pikującymi granitowymi ścianami, wyślizganymi przez lądolód,
A Dovre sprawił, że poczuliśmy się jak hobbici w drodze przez Śródziemie.



Lato na dalekiej północy ma jeszcze jedną zaletę - dni są niesamowicie długie, a ciemność nie nastaje nigdy. Dlatego każdy wieczór spędzaliśmy na wspólnym odpoczynku, siedząc razem, rozmawiając o wszystkim i o niczym. I każdego wieczora przychodziło w pewnym momencie to samo zaskoczenie, że zaraz północ i wypada iść spać przed kolejnym dniem.




I jak hobbici w drodze do Isengardu, kontynuowaliśmy podróż w stronę Trondheim, poprzez niesamowite krajobrazy niczym z Władcy Pierścieni. W międzyczasie upał stawał się nieznośny. Owce szukały szczątkowego cienia, chowając się przed palącym słońcem. A my jechaliśmy z rosnącym poczuciem żalu, że zbliżamy się do końca.


Aż dziesiątego dnia jazdy dotarliśmy do Trondheim, gdzie zakończyliśmy tę przygodę. Dojechaliśmy zmęczeni, lecz wypełnieni pięknymi wspomnieniami. Piękna to była przygoda, która pozostanie w naszych sercach na lata. I teraz chyba nie ma wyjścia - za rok trzeba wrócić do Norwegii. Kto wie, może za kilka lat dojedziemy z campem na Nordkapp?




Inne historie

Grande Finale '25
Co za dzień! Ponad 120 osób na starcie, świetna gravelowa runda i meta z imprezą, jakiej nie spodziewał się nikt. Był to piękny, długi i intensywny dzień, który zapamiętamy na długo. A to wszystko nie byłoby możliwe bez pomocy naszych przyjaciół.

NGE is ENDLESS
Tak kochani, od dziś NGE to ENDLESS Gravel Crew. Jednocześnie zmienia się wszystko i nic - od teraz mamy nowy branding i identyfikację wizualną, ale za projektem wciąż stoją ci sami ludzie i ta sama społeczność. Profesjonalizujemy się - również na poziomie organizacyjnym - a to wymaga czasem odważnych ruchów.